Mam dzisiaj taką ochotę by napisać coś luźniejszego, aby powiedzieć co mnie dręczy, co boli, co przeszkadza. Od razu po maturze wyjechałam z małej,rodzinnej miejscowości do wielkiego (jak dla mnie) Wrocławia. Zafascynowana miastem bezgranicznie znalazłam pracę, zarobiłam pieniądze (pierwsze własne), zaopatrzyłam się w mnóstwo nowych kosmetyków, ubrań, książek, kwiatów, dekoracji, przyrządów kuchennych, zwiedzałam miasto, zdrowo żyłam i po dwóch miesiącach...rzuciłam pracę i wróciłam na stare śmieci z jednym tysiącem w kieszeni.
Ten wstęp zabrzmiał tak jakbym przez resztę wpisu miała zamiar narzekać jak bardzo miasto mi dokopało i sprowadziło na dno. Nie, nie. To nie tak.
Rzuciłam się na głęboką wodę nie umiejąc pływać.
Jestem osobą niezwykle związaną z domem rodzinnym. Kocham spacery, kiedy w promieniu kilometra nie ma przy mnie nikogo. Kocham powiew wiatru na mojej niepomalowanej twarzy i niewyjściowo odzianym ciele. Kocham siedzenie do późna na ogródku i spędzanie czasu z bliskimi.
Nie wiem dlaczego sądziłam, że od razu uda mi się to wszystko zamienić na wir miasta. Z dnia na dzień zostawiłam wszystko i wyjechałam sądząc, że miasto pomoże mi się rozwinąć i ustabilizować. Owszem, rozwinęłam się, odważyłam, ale kosztem niesamowitego rozchwiania emocjonalnego. Teraz jest dokładnie kilka minut po północy. Siedzę w domu, prawdziwym domu od jakiś sześciu godzin i nie mogę uwierzyć, że tu jestem. Mam całe dwa miesiące zanim wyjadę z powrotem do Wrocławia na to, aby uporządkować swoje życie tutaj, nacieszyć się nim i zadecydować co dalej, przyjąć odpowiednią taktykę i postawę. Wiecie, że kiedy wyjechałam do miasta to po tygodniu płakałam mojemu chłopakowi, że chcę wracać, że tu jest źle i że to nie dla mnie? - a On nie wiedział o co mi chodzi. Nie nadążał za mną. Nie rozumiał tego, jak bardzo człowiek może być związany z jakimś miejscem czy ludźmi. Tak, nie raz słyszałam, że jestem dziwna, bo przecież NIENATURALNYM jest w obecnym świecie, że ludzie jeszcze przywiązują wagę do rzeczy NIEMATERIALNYM i coś takiego jak STAN DUCHA istnieje jeszcze w niektórych ludziach i daje o sobie znać.
Kocham naturę, przyrodę, środowisko. Jednoczę się wręcz z tym. Czuję się częścią tego, a jednocześnie pragnę rozwoju i rzeczy, z którymi zaprzyjaźniają się współczesne nastolatki, typu: makijaż czy moda. Nie jestem aż tak dzika i zapuszczona jak las! A chyba w większości tak sobie ludzie mnie wyobrażają, kiedy czytają moje wypociny. Ileż razy słyszałam 'nie wyglądasz na łatwą do złamania'. I jest w tym troszkę prawdy. Nie łatwo mnie złamie człowiek, ale przyroda to co innego. Nad jej pięknem się rozklejam jak niewinne dziecko. Uodporniłam się na ludzi, którzy w większości mnie krzywdzili i może dlatego nie daję po sobie poznać wrażliwości. To chyba mój atut. Taka maska.
Wróciłam do domu i zatrzymałam się. Zaczęłam oddychać pełną piersią. Nie nadążam za światem, za którym chciałabym nadążyć, ale to chyba dlatego, że nie do końca rozumiem jak on działa. Ale zrozumiem. Szkoda, że w większości ludzie nie zrozumieją jak działam ja, jak ja postrzegam świat i jak go czuję. Nie jest mi żal, i nie będzie. Wychodzę z założenia, że dobrze jest być wyjątkowym, jeśli jest się użytecznym.
Czuję gdzieś w głębi, że uda mi się zrobić coś wielkiego dla siebie samej i dla świata. Takie małe wielkie rzeczy. Jestem w domu właśnie po to, żeby zastanowić się na czym konkretnie powinnam się skupić. Jeśli mam się czemuś poświęcić to muszę widzieć w tym sens. Naprawdę cieszę się, że jestem jaka jestem, bo czuję, że dzięki temu zachowuję swoje człowieczeństwo.
Asia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz